Jak uczyć się języków obcych?
Najtrudniej opanować kilka pierwszych języków obcych. Kolejnych kilkadziesiąt to już łatwizna. Co powoduje, że hiperpoligloci potrafią tak skutecznie uczyć się obcej mowy?
C-3PO, robot z „Gwiezdnych wojen”, jak sam twierdził, znał ponad 6 mln form komunikacji. Człowiekowi daleko do takiej biegłości, ale wśród przedstawicieli Homo sapiensrównież znajdziemy imponujące przykłady kolekcjonerskiej wręcz pasji do obcych języków. Nie dość, że najbardziej zmotywowani znają ich nawet kilkadziesiąt, to jeszcze nowych uczą się w ciągu kilku tygodni. Czego potrzeba, by mieć takie rezultaty, pokazuje wydana niedawno książka „Babel No More” (Koniec wieży Babel), autorstwa lingwisty i dziennikarza Michaela Erarda. Wynika z niej, że droga do językowej sprawności wiedzie przez wykorzystanie pewnych trików i systematyczną pracę w samotności.
Spowiedź po sardyńsku
Lingwistyczną legendą jest Giuseppe Mezzofanti, włoski kardynał, który na początku XIX wieku mieszkał w Bolonii. Biografowie przypisywali mu znajomość aż 72 języków obcych, czyli tylu, iloma ludzie zaczęli mówić, kiedy Bóg, wedle Biblii, pomieszał języki budowniczym wieży Babel. Z innych relacji wynika, że Mezzofanti dobrze znał ich „zaledwie” około 60, m.in. polski, arabski i hebrajski. Ludzi, którzy jak Mezzofanti znają od kilkunastu do kilkudziesięciu języków, określa się mianem hiperpoliglotów. Wysiłek włożony dziś w naukę języków może przynosić jeszcze większe korzyści niż w przeszłości. Dla Polaków otwierają się nowe rynki pracy, rodzimi przedsiębiorcy robią interesy na całym świecie, a biura podróży kuszą wakacjami w dowolnym miejscu globu. W roku 1960 w podróż zagraniczną wybrało się 25 mln ludzi. W 2008 r. było już 924 mln turystów podróżujących do innych krajów. Według Światowej Organizacji Turystyki do 2020 r. liczba ta wzrośnie do 1,6 mld. Coraz częściej stajemy oko w oko z przedstawicielami innych nacji, i choć angielski stał się lingua franca naszych czasów, uczenie się innych języków, np. chińskiego, otwiera wiele możliwości.
Metodę Mezzofantiego trudno znaleźć w rekomendacjach współczesnych szkół językowych. Jego pomysłem na naukę była asceza: jadł niewiele, nigdy nie pił wina, spał podobno trzy godziny na dobę, by całymi nocami uczyć się nowych języków. A w tej nauce był niezwykle wydajny. Pewnego razu podeszła do niego kobieta pragnąca wyspowiadać się w dialekcie sardyńskim, którego Mezzofanti nie znał. Poprosił, by przyszła za dwa tygodnie. Kiedy pojawiła się w wyznaczonym terminie, był już w stanie przyjąć spowiedź i dać stosowną pokutę.
Cienie i krzyki
Problem z Mezzofantim polega na tym, że wszystko, co o nim wiemy, to anegdoty – większość z nich pochodzi z książki Charlesa Williama Russella „The Life of Cardinal Mezzofanti”. Mało tu naukowo potwierdzonych faktów, które mogłyby posłużyć współczesnym badaczom języka i ludzkich zdolności. Z tego punktu widzenia cenniejsze są informacje o hiperpoliglotach żyjących w XX wieku, takich jak Węgierka Lomb Kató, tłumaczka z 10 języków, która nie wierzyła w językowy talent i kładła nacisk na odpowiednią motywację do nauki i poświęcanie jej choćby kilku minut codziennie. Najcenniejsi dla badaczy są jednak współcześni hiperpoligloci.
Jeden z nich, 48-letni Alexander Arguelles, na łamach „Guardiana” w zeszłym roku opublikował artykuł o tym, jak nauczył się 50 języków. Arguelles późno wystartował – pierwszego języka obcego zaczął się uczyć w wieku 11 lat. Był to francuski, a nauka nie szła zbyt dobrze. Arguelles był nawet bliski porzucenia jej. Dopiero kurs niemieckiego przyniósł przełom. W wieku 20 lat Arguelles wiedział już, że celem jego życia będzie nauczenie się tylu języków obcych, ilu się da. Dziś Arguelles posługuje się około 40 językami, a pobieżnie zna kilka kolejnych. Pomogło mu to, że wielokrotnie zmieniał miejsce zamieszkania. Urodził się w USA, studiował w Berlinie i Korei Południowej, mieszka w Singapurze. Arguelles, podobnie jak inni hiperpoligloci, podkreśla znaczenie systematycznej pracy w samotności: czytania, studiowania i ćwiczenia gramatycznych struktur. Stosuje własną technikę, którą nazywa „shadowing”: ucząc się podczas spaceru, głośno wykrzykuje nowe wyrazy, które słyszy z walkmana. „Przez sześć lat, zanim się ożeniłem i miałem dzieci, uczyłem się po 16 godzin dziennie, przedzierałem się przez teksty po irlandzku, persku, napisane w hindi, po turecku czy w suahili. Stopniowo we wszystkich tych językach zaczęły formować się znaczenia. I coraz więcej dzieł literackich stawało przede mną otworem” – pisze Arguelles.
Im więcej języków znał, tym łatwiej przychodziła mu nauka kolejnych: w miarę nauki uczący uświadamia sobie istnienie struktur wspólnych dla wszystkich języków. Doświadczenie to zdaje się potwierdzać hipotezę wysuniętą w latach 60. XX wieku przez Noama Chomsky’ego o istnieniu gramatyki uniwersalnej, leżącej u podłoża wszystkich języków na Ziemi.
Płód zalany testosteronem Czy rzeczywiście wystarczy upór i mnisia praca, by opanowywać kolejne języki obce? Wielu badaczy sądzi, że u podłoża takiej pasji leży talent, a może nawet wyjątkowa architektura struktur mózgowych. Że rzeczywiście coś takiego może istnieć, pokazuje przypadek Emila Krebsa, żyjącego na przełomie XIX i XX wieku niemieckiego dyplomaty, znającego 68 języków. Krebs ofiarował nauce w spadku własny mózg. Badania przeprowadzone tuż po jego śmierci przez Oskara Vogta wykryły ponadprzeciętną gęstość neuronów w ośrodku Broki, parzystej, występującej w obu półkulach mózgu strukturze odpowiadającej za funkcje językowe.
Z kolei badania przeprowadzone przed kilku laty przez naukowców z uniwersytetu w Düsseldorfie wykazały, że u Krebsa pewien fragment obszaru Broki był niezwykle rozrośnięty nie tylko w lewej półkuli (czego można się było spodziewać, skoro ta półkula odpowiada za zdolności lingwistyczne), ale także w prawej. W innym fragmencie obszaru Broki zanotowano niespotykaną asymetrię. Na razie naukowcy nie są w stanie zinterpretować tych wyników, ale sądzą, że wyjątkowość zbadanych obszarów mózgu Krebsa może być źródłem jego językowego talentu.
Wyjaśnienia, skąd może się taki talent brać, dostarcza hipoteza Geschwinda–Galaburdy. Zakłada ona, że zdolności językowe mogą być efektem wahań stężenia hormonów w życiu płodowym. Hipotezę tę jeszcze w latach 80. XX wieku postawili dwaj amerykańscy neurolodzy: Norman Geschwind i Albert Galaburda. Zaobserwowali, że lewa półkula u szczurzych płodów rozwijała się nieco wolniej w tych okresach, kiedy następował wzrost stężenia testosteronu. Wtedy komórki przeznaczone dla lewej półkuli migrowały do półkuli prawej. Gdyby podobne zjawisko występowało u ludzi (a jest to bardzo prawdopodobne), wówczas wahania stężenia testosteronu byłyby odpowiedzialne za całą grupę zdolności i deficytów poznawczych.
Podobnie w przypadku hiperpoliglotów da się zaobserwować pewne zgrupowanie cech, które może świadczyć o istnieniu predyspozycji do uzdolnień językowych w mózgu, wynikającej z hipotezy Geschwinda–Galaburdy. Większość hiperpoliglotów to mężczyźni (ok. 75 proc.), wielu z nich to homoseksualiści, ludzie leworęczni, często mający trudności w orientacji przestrzennej. Wszystkie te cechy, podobnie jak zdolności językowe, wiążą się z rozrostem lewej półkuli mózgu, związanym ze stężeniem testosteronu. Statystyczne powiązanie pewnych cech nie musi jeszcze oznaczać, że istnieje między nimi bezpośrednia zależność, ale naukowców ta hipoteza nie przestaje nurtować.
Język halucynacji
Czy można przyjąć tezę, że ludzie o szczególnych uzdolnieniach językowych to rodzaj sawantów – osób, które niczym filmowy Rain Man są genialne tylko w jednej dziedzinie, a w innych obszarach życia nieporadne jak dzieci? Zdarzają się przypadki takich właśnie geniuszy językowych. Najbardziej spektakularnym przykładem jest Daniel Tammet, 33-letni Brytyjczyk, który ma nie tylko talent do języków, ale również do matematyki. Jest też mistrzem w zapamiętywaniu i rekordzistą Europy w recytowaniu cyfr po przecinku w liczbie Pi (zna ich 22514). Jednocześnie jest epileptykiem i cierpi na autyzm. Jego talenty językowe najlepiej ilustruje sposób, w jaki nauczył się islandzkiego, uważanego za jeden z trudniejszych języków. Nie znając go kompletnie, Tammet wybrał się na Islandię i po tygodniu intensywnego kursu wystąpił w islandzkim programie telewizyjnym, swobodnie konwersując z prowadzącymi. Osoby takie jak Tammet to w świecie hiperpoliglotów raczej wyjątki. Choć wśród geniuszy językowych nie brakuje odludków. Najczęściej hiperpoligloci aktywują się towarzysko, kiedy mogą porozmawiać w obcym języku. Aby zrozumieć znaczenie takich kontaktów dla nauki języków, wystarczy przyjrzeć się tym obszarom świata, gdzie jednocześnie mówi się wieloma językami. Ich mieszkańcy uczą się nowych bez żadnego wysiłku. Takim obszarem były np. Włochy Mezzofantiego. Mało osób pamięta, że kiedy w 1860 roku uformowała się włoska republika, zaledwie 10 proc. mieszkańców tego kraju mówiło florenckim dialektem, który dziś uznajemy za język włoski. Podobnie jest we współczesnych Indiach, gdzie używa się 29 języków: hindi miesza się z urdu, bengali, kannada i angielskim. W niektórych krajach afrykańskich nawet małe dzieci znają jednocześnie do ośmiu lokalnych języków.
Wielojęzyczność to jednak nie to samo co hiperpoliglotyzm. W tym drugim wypadku zawsze jeden język (ojczysty) będzie uprzywilejowany – inne są wtórnie nałożone na niego. Pokazują to choćby przypadki pacjentów psychiatrycznych, którzy słyszeli głosy lub mieli halucynacje, tylko kiedy używali ojczystego języka – a nie innych, opanowanych później. Przypadki takie badała dr Felicity de Zulueta, psychiatra z Wielkiej Brytanii. Podobne badania wskazują na ograniczenia, jakie napotykają uczący się wielu języków. Nowe języki zawsze będą jakby w oddzielnej przegródce (choć nie w oddzielnym obszarze mózgu). O ile więc hiperpoliglota jest w stanie opanować wiele języków, żadnego z nich nie będzie znał w takim stopniu jak ojczysty. Inna trudność w byciu hiperpoliglotą polega na tym, że języki to nie tylko słowa i struktury gramatyczne, ale także kontekst kulturowy, w którym występują. Opanowanie języka wymaga więc też ogromnej wiedzy, a nabycie jej wymaga czasu. Im więcej zna się języków, tym trudniej znaleźć emocjonalny kontakt ze wszystkimi kulturami, które te języki reprezentują. Jeśli więc nie mamy czasu na nieustanne siedzenie w książkach, pozostaje nam porządnie wziąć się za angielski. Tego języka raczej nie można już sobie darować.